Dawno, dawno temu… Gdzieeee tam… W zeszłym roku dokładnie. Wraz z zaprzyjaźnioną ekipą ogrodniczą wpadliśmy do mojego ogrodu. (i to wcale nie było w żadnej odległej galaktyce 😉). Trzeba było wykonać kilka cięć pielęgnacyjnych i trochę zaległości. Zostawiłam Panów na chwilkę z poleceniem przycięcia kilku gałązek jałowca i cyprysika i takich tam jeszcze prostych czynności i poszłam im zrobić herbatę. O ja naiwna… Po kilku minutach wróciłam do ogrodu i ujrzałam mega dziurę w miejscu, w którym miały być tylko przycięte gałązki… Padłam na stojąco… Chyba z tydzień dochodziłam do siebie 😊. Nie mogłam na tą dziurę patrzeć… A musiałam, bo mijałam ją wchodząc do domu codziennie. Więc zaczęłam się zastanawiać, co z nią zrobić, żeby się z nią jednak zaprzyjaźnić.
…
…
Najprościej posadzić nowe rośliny. Ok, ale co wybrać, bo stanowisko jest ważne. Starsi sąsiedzi mają już porządnie rozbudowany system korzeniowy, trzeba uważać przy sadzeniu, żeby nie uszkodzić. No więc, żeby jakoś przetrwać tą tragedię 😉 postanowiłam tymczasowo posadzić tam rośliny, które z różnych powodów stały u mnie w poczekalni i rosły w donicach. Był to m.in. świerk kłujący (Picea pungens) w odmianie ‘Glauca Globosa’ w formie „kulki na nodze” – bohater dzisiejszej opowieści.
No więc tak, jak został posadzony w zeszłym roku, tak rósł sobie do kwietnia tego roku. Nawet mu tam całkiem przyjemnie było. Zaprzyjaźnił się z sąsiadami, nie przeszkadzało mu nawet częściowe zacienienie od orzecha włoskiego rosnącego nieopodal, ani moje koty, które po odkryciu dziury, wylegiwały się pod nim.
…
…
Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy pewnego pięknego dnia, (który jak się okazało, piękny był do momentu mojego powrotu do domu), znalazłam na jednej z gałązek taki oto piękny ryjek 😊 Nie zastanawiając się zbyt długo, kto to zacz, zostawiłam ją/go w spokoju, żeby sobie pomieszkał u mnie. Wtedy jeszcze świerk wyglądał tak, jak go posadziłam…
…
…
Po kilku dniach niestety już nie… Niefortunnie się stało, że musiałam na kilka dni wyjechać i nie było komu przypilnować tematu, więc jak wróciłam do domu, to znalazłam w miejscu mojego świerka zwyczajnie pół-trupa.
…
…
Gałązki obżarte przynajmniej do połowy, niektóre całkiem do zera. Na bezigłych pędach pełno odchodów, jak się domyślałam wówczas…
…
…
No załamałam się, a takie to ładne było…
…
…
Ok, pomyślałam, mam jeszcze kilka świerków w okolicy, więc może jednak warto pozbyć się szkodnika, pomimo tego, że spokojnie mógłby brać udział w konkursie „Miss Larw 2017”. Piszę Miss, bo jak się ostatecznie okazało to była Brudnica Mniszka (Lymantria monacha), która zrobiła sobie u mnie normalnie świerkdrive’a…
…
…
Naprawdę muszę przyznać, że tak mi było żal się pozbywać tego świerka, że już drugi raz na pewno nie dam się omamić urodzie owadów 😊. Niektórzy być może pamiętają, jak poszukiwałam pomocy w identyfikacji żarłoka i część osób sugerowała, że to może co innego, ale udało mi się pewnego dnia złapać ją na gorącym uczynku… Właściwie „na gorącym posiłku” 😉
…
…
2 komentarze
Asia
17 grudnia 2017 at 23:59Ten świerk ma wyjątkowy kolor. Bardzo ciekawie się prezentuje na tle pozostałych iglaków.
Przepiękny ogród!
Agnieszka Gertner
18 grudnia 2017 at 09:09ooo tak 🙂 dlatego właśnie nowy pojawił się w jego miejscu. Mam nadzieję, że udało nam się posprzątać dokładnie 🙂